Za oknem śnieg.. tak mogłaby się rozpocząć każda praktycznie opowieść, książka czy opowiadanie. No może z wyjątkiem kiedy akcja dzieje się pod równikiem lub na przedmieściach Alicante , które jest najbardziej nasłonecznionym w ciągu roku miastem Hiszpanii…
A więc za oknem śnieg.. być może nawet i z deszczem..
Leżę w lekkim półmroku niezbyt daleko od grzejniczka, odziany w dwie ciepłe bluzy, wygodny bawełniany dres, przykryty kolorową kołdrą i czarnym kocem , pod swym boskim odwłokiem mam włączony elektryczny koc na maxymalne trzy, na głowie wełnianą czapkę (lubię jak mnie grzeje w mózg w zasadzie na rożny sposób) Słowem jest mi ciepło . Sucho i ciepło, w tle leci spokojne pogrywanie na pianinku, po prawej mam miskę pustynnych przysmaków składających się z orzechów i daktyli, po lewej na pestki kosz, kilka książek i pilot od lampki . Czytam o peruwiańskich muralach apokaliptycznych z XVIII wieku i powiem Ci coś… jeśli w jakikolwiek sposób chciałbym przeżywać jakąkolwiek apokalipsę to właśnie tak. Z perspektywy ciepłej pierzyny przy akompaniamencie pianina. Moim jedynym problemem teraz jest tylko i wyłącznie to,że nie mam w lodówce mleka by zrobić sobie gorącej czekolady. Mógłbym teoretycznie zrobić je z wodą ale zaburzyłoby to tę harmonię wokół i natychmiast rozpierdoliło całe te równanie szczęścia..
W wodzie , nie w mleku utoną dziś ludzie ,którzy chcieli by tu dotrzeć.. Paszcze apokalipsy staną się o wiele wyraźniejsze niż na tych południowo-amerykańskich freskach ,które zerkają na mnie z boku.Mimo iż będzie to ciemna noc bez gwiazd, a temperatura wody tylko lekko powyżej zera, będzie widać ją bardzo ,bardzo wyraźnie.Dla wielu po raz pierwszy , dla wszystkich po raz ostatni.
